4 grudnia 2015

It's So Easy: Rozdział I

 ’Welcome to the jungle’

   Siedziałam w moim ulubionym fotelu i czytałam nowo nabytą książkę. Moje myśli kłębiły się. Właśnie podejmowałam kolejną ważną decyzję w moim życiu. Wybór studiów. Rodzice od zawsze mieli wielkie wymagania wobec mnie. Postanowiłam, że chcę robić to co kocham. Wybrałam fotografię. Chciałam się szkolić i być coraz lepsza w tym, co sprawia mi ogromną przyjemność. Te studia wymagały ode mnie dużo wyrzeczeń. Przede wszystkim przeprowadzka do Los Angeles. To miasto było wschodzące, stawiało na młodych, zdolnych ludzi. Tutaj, w Oakland nie miałam na to perspektyw. Od dawna wiedziałam na jaki kierunek chce iść, lecz nie miałam kiedy powiedzieć o tym rodzicom. Ojciec był surowy, bardzo zapatrzony w swoją pracę, rzadko się z nim widywałam. W dzieciństwie było inaczej. Jego firma nie była dla niego najważniejsza, nie bardziej niż ja. Później się to zmieniło. Mniej się dla niego liczyłam i nasze stosunki były chłodne. A matka? No cóż… Nie wiem w zasadzie do dziś co robiła. Uwielbiała swojego małego pieska, którego pieściła nad życie. Od 10 roku życia miałam wrażenie, że przestałam ją jakoś obchodzić. Nie miałam syndromu porzuconego dziecka, nie znałam innego życia.
Jedyna okazja kiedy mogłam z nimi porozmawiać była kolacja. Rzadko się zdarzała taka wspólna, średnio co 2 miesiące. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Myślę, że po prostu nie wiedzieliśmy o czym mamy ze sobą rozmawiać, skoro tak naprawdę mało się znaliśmy. Przełykając swoją kolację myślałam jak im powiedzieć o moim wyborze. Nie wiem, może bałam się ich reakcji. Kiedy zauważyłam, że ojciec już kończy, odważyłam się.
- Wybrałam kierunek na jaki chcę iść.
- No świetnie, wreszcie. Myślę, że poszłaś po rozum do głowy i wybrałaś bankowość? – odpowiedział chłodno ojciec. Spojrzał na mnie spod okularów. Zaplanowali moją przyszłość od samego początku. Chcieli żebym ukończyła bankowość, pracowała jako prezes banku, dobrze wyszła za mąż. Ja w zasadzie nie miałam według nich nic do powiedzenia.
- Nie. Chcę iść na fotografię. Nie przekonacie mnie, to moje życie. Chcę tego.
- No trzymajcie mnie! Co ty dziecko wymyślasz! Co będziesz robić? Zdjęcia ślubne i żyła z miesiąca do miesiąca?- wtrąciła matka. Widać było, że wzburzyłam ją, bo jej ręka zaczęła nieco drżeć.
- Decyzja podjęta dawno temu. Royce Hall na UCLA przyjęło mnie.- starałam się mówić bez emocji, jakbym była całkiem spokojna.- Trzymałam to do ostatniej chwili, bo za tydzień zaczyna się rok akademicki. Dzięki moim dobrym ocenom dostałam stypendium, więc nie oczekuje od was niczego.
- Oszalałaś?! To w Los Angeles! Tutaj na miejscu załatwiliśmy ci dobrą uczelnie, a tobie teraz odwala?!- ojciec wyraźnie podniósł ton. Nie spodobała mu się ta wiadomość.
- To nie jest daleko! Nie wyjeżdżam na koniec świata. Chcę spełniać się w tym, w czym jestem dobra!- wykrzyczałam. Zapanowała cisza. Spoglądałam raz na matkę, raz na ojca.- Czemu wy nie możecie mnie po prostu wspierać? Dlaczego czuję się z własnymi rodzicami jak z obcymi ludźmi?
Cisza. Nikt już nic nie skomentował. Ostatni raz spojrzałam po nich i wyszłam z salonu. Po zimnych, betonowych schodach udałam się na górę. Zatrzasnęłam drzwi za sobą i zaczęłam płakać. Było mi ciężko. Potrzebowałam wsparcia, przede wszystkim od rodziców. Po ukończeniu liceum nie utrzymywałam kontaktu z nikim. Każdy poszedł w swoją stronę, nie miałam nikogo. Jedyna bliska mi osoba to była Mary. Nasza gosposia nie tylko zajmowała się domem, ale także mną. Byłyśmy ze sobą bardzo blisko, zastępowała mi matkę. Leżąc na łóżku byłam tak zła na rodziców, że nie chciałam ich widzieć ani brać od nich czegokolwiek. Pod wpływem impulsu zerwałam się z łóżka i podeszłam do wysokiej szafki. Ledwo sięgałam do niej, więc stając na palcach zdjęłam z niej niewielkie pudełko. Każdego miesiąca odkładałam sobie tam niewielką sumę. W wakacje i w weekendy pracowałam niekiedy w zaprzyjaźnionej restauracji. Tam zarobiłam na mój pierwszy aparat, który służył mi naprawdę długo. Nie lubiłam i nie chciałam brać od rodziców pieniędzy, lecz bywały sytuacje, w których potrzebowałam. Przeliczyłam szybko pieniądze i stwierdziłam, że na początek dam radę za to przeżyć. Byłam przekonana, że praca i studia da się łatwo pogodzić. I oczywiście byłam przekonana, że świat jest kolorowy, że wszystko jest takie proste. Uważałam się za dojrzałą, że jeśli mam 19 lat to jestem dorosła nie tylko na dowodzie. Teraz wiem, że świat tak nie wygląda, że dorosłość nie jest równa z dojrzałością.
Przychodzi taki moment, kiedy trzeba się pożegnać. Żal mi było mojego pokoju, do którego byłam strasznie przywiązana. Żal mi było zostawić Mary, którą kochałam całym sercem. I nawet żal mi było tego miasta, w którym się wychowywałam i znałam wszystkie zakamarki. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Przy żegnaniu się z rodzicami ojciec oznajmił, że jak będzie mi brakować pieniędzy to żebym dała znać. Podniosło mnie to trochę, ale wiedziałam, że to będzie ostateczność prosić go o pieniądze. Matka nawet mnie nie uściskała. Stała na schodach i rzuciła lekkie ‚jedź ostrożnie’. Mary płakała, a ja widząc to także. Obiecałam jej, że przyjadę po nią i pojedziemy na wycieczkę do Los Angeles, jeśli mi się uda. Nie chciałam zwlekać pożegnania i udałam się szybko do garażu. Zapakowałam swoje rzeczy do mojego kochanego garbusa, którego ojciec kupił mi na 18. Kultowy garbus z 1985 roku robił furorę i niewiele dzieciaków mogło się nim pochwalić. Miał miętowy kolor, a w środku była jasna skóra. W środku miałam radio na kasety i uwielbiałam puszczać w nim piosenki Aerosmith. Do Los Angeles jechałam 6 godzin i zmęczenie dało mi naprawdę w kość.
Zobaczywszy tabliczkę z napisem ‚Los Angeles’ czułam ekscytację, wreszcie zaczynałam coś od nowa, zupełnie sama. Błądziłam w mieście zanim trafiłam do akademików. Obawiałam się, ale raczej moje podniecenie zwalczało strach. Na terenie kampusu był mnóstwo osób, które właśnie przyjechały, a które już tu są od dawna. Wszyscy byli uśmiechnięci, muzyka grała z każdej strony. Uśmiechnęłam się pod nosem. Szłam rozglądając się dokąd mam iść, by się zameldować. Podeszła do mnie grupa chłopaków, którzy widzieli moje zakłopotanie. Zameldowałam się i poprosiłam dopiero co poznanych chłopców, aby pomogli mi z moimi rzeczami. W drodze do mojego nowego miejsca zamieszkania rozglądałam się gdzie co jest. Teren kampusu był ogromny, wszystko pięknie zrobione. Budynki były z ciemnej cegły, a trawa z drzewami zadbana. Były miejsca przydzielone na relaks między wykładami. Długie, ciągnące się korytarze były już przepełnione studentami. Niektórzy stali na korytarzu popijając piwo i słuchając rock’n'rolla, a niektórzy w pokoju wypakowywali się. Zobaczyłam pokój, który miał mi zastąpić dom. Podziękowałam grzecznie moim przewodnikom i pociągnęłam za klamkę. Pierwsze co zobaczyłam to pomarańczowy kolor ścian, co niezbyt mi się spodobało. Pokój był niewielki: po obu stronach łóżka, jedno biurko i szafa z komodą. Mój wzrok zatrzymał się na niskiej brunetce. Uśmiechnęła się do mnie i wstała ze swojego łóżka.
- Madie, miło mi cię poznać.- wyciągnęła do mnie dłoń.
- Hej, Joan.- odwdzięczyłam jej się uśmiechem i uścisnęłam jej smukłą dłoń.
Pomogła mi wnieść moje rzeczy do pokoju i wyjaśniła co jest moje, a co jej. Zaczęłyśmy po woli się poznawać i dowiadywać o sobie podstawowych informacji. Madie była grzeczną i ułożoną dziewczyną z Bakersfield, która przyjechała studiować politologię. Miała też 19 lat, ale w jej zachowaniu i głosie można było wyczuć większą dojrzałość niż u mnie. Rozpakowałam i ułożyłam swoje rzeczy. Przerażało mnie mieszkanie z obcą osobą w jednym pokoju. W zasadzie nie przerażał mnie fakt, że jest to obca osoba, lecz to, że będę zmuszona się dzielić. Nie byłam nauczona tego, zawsze byłam tylko ja. Co ja dostałam, to było moje. Wiedziałam, że będzie ciężko się przyzwyczaić. Dobrze nam się rozmawiało ze sobą. Madie wyznała, że ma tu znajomych i zabierają ją dzisiaj na koncert. Próbowałam rozmowę potoczyć tak, aby mnie zabrała ze sobą. Ja nikogo tu nie znałam, oprócz tej grupki chłopaków, których imion zapomniałam po przekroczeniu progu pokoju. Udało się, Madie zabierała mnie na koncert.
Byłyśmy umówione na Sunset Strip. Czekając na przyjaciółki Madie znalazłam ulotkę promującą koncert dzisiejszego wieczoru.
‚ CZAS ZASZALEĆ/ CZAS SIĘ NAWALIĆ/ CZAS NA PRAWDZIWEGO ROCKA/ GUNS N’ROSES/ 2 KONCERTY/ 20:00 I 22:00/ ROXY THEATER’
Spytałam Madie co to za zespół, a ona ze zdziwieniem spojrzała na mnie. Wyjaśniła, że jest to teraz zespół ‚na fali’ i dziwne, że o nim nie słyszałam. Pięciu chłopaków z ulicy, którzy są tak niebezpieczni, że kluby boją się ich zapraszać. Po tych słowach zaczęłam być bardzo ciekawa tego koncertu. Ludzie, głównie kobiety, ustawiały się w kolejce do klubu. Razem z Madie postanowiłyśmy stanąć w tłumie, który ustawił się na pokaźną kolejkę. Dziewczyna co chwilę rozglądała się za swoimi przyjaciółkami, aż w końcu pomachała komuś ręką.
- Wybacz za spóźnienie, Madie, ale ojciec mnie nie chciał wypuścić z domu w tym stroju.- skrzywiła się dziewczyna, która do nas podeszła. Miała krótkie skórzane spodenki na sobie i podarte czarne rajtuzy. Jej spodenki ledwo zakrywały pośladki, a bluzka, którą miała pod kurtką odkrywała jej okazały biust. Obok niej stała druga dziewczyna i była śliczną blondynka w obcisłej czerwonej sukience. Obie spojrzały na mnie.
- Nic się nie stało.- uśmiechnęła się.- Poznajcie się, to Joan. Będziemy razem współlokatorkami, więc postanowiłam ją zabrać i lepiej poznać. A to jest Eve i Julie.
Przywitałam się z nimi. Poczęstowały mnie papierosem i zdążyłyśmy się nieźle uśmiać zanim weszłyśmy. W środku było ciemno, że trzymałyśmy się z dziewczynami za ręce. Tłum był na cały klub, że nie mogłam swobodnie stanąć. Dziewczyny, które przyszły oglądać pięciu niebezpiecznych facetów ustawiały się pod sceną. My za to poszłyśmy do baru i zamówiłyśmy na rozluźnienie parę drinków. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz wyszłam pobawić się. Wiedziałam, że moje życie zmienia się na lepsze. Po paru głębszych czułyśmy się wszystkie ze sobą bardzo swobodnie. Atmosfera w klubie zagęszczała się, a fani krzyczeli nazwę zespołu z niecierpliwości. Zrobiło się naprawdę gorąco, zdjęłam swoją skórzaną kurtkę i położyłam na krześle, na którym siedziałam. Dziewczyny popędzały mnie pod scenę, więc wypiłam duszkiem ostatki drinka i poszłyśmy dołączyć do tłumu. Z opóźnieniem zespół wchodzi na scenę. Krzyk fanek da się głośniej usłyszeć niż pierwsze dźwięki gitar. Zespół na scenie prezentuje się tak prawdziwie, że nie skupiałam się na początku na ich dźwiękach tylko wyglądzie. Wokalista był ubrany w skórzane spodnie i kamizelkę, a na głowie miał czapkę, spod której widać było długie rude włosy. Jego sylwetka w skórzanym ubiorze idealnie prezentowała się w ruchach niczym jaszczurka. Obok niego po prawej stał gitarzysta, którego twarzy nie było widać przez burze loków. Jego napojenie alkoholowe było wielkie, bo widać było jak na siłę próbuje utrzymać równowagę. W świetle reflektorów można zobaczyć natapirowane blond włosy basisty i perkusisty. Wszystkich obecnych energia rozpiera, tłum szaleje. Wczułam się w klimat: skakałam i piszczałam jak pozostali. Alkohol robił swoje i nie krępowały mnie obce ciała stykające się z moim. Zespół grał rewelacyjnie ostrego rocka, a ich ruchy na scenie sprawiały, że czułam podniecenie. Głos wokalisty był tak przeszywający, że powodował na całym ciele ciarki. Jego biodra ruszały się w rytm muzyki. Eve w czasie przerwy próbowała nas namówić żebyśmy przedostały się do nich na backstage. Byłam zdecydowanie na tak.
Światła stroboskopowe oślepiały nas wszystkich na koniec. Kudłaty gitarzysta krzyczy dobranoc, a pałeczki perkusisty lecą w powietrzu, by któryś z fanów złapał je na pamiątkę. Byłam ogłuszona i nie rozumiałam o czym mówią do mnie moje nowo poznane koleżanki. Eve, ta w krótkich spodenkach skórzanych, pociągnęła mnie za rękę ku drzwi. Przed nimi stał wysoki facet, który patrzył na to co się dzieje po koncercie z dużymi oczyma. Eve w geście pokazała nam, żebyśmy zaczekały. Podeszła do niego i czarowała go na wszystkie sposoby jakie umiała. Ochroniarz wymownie spojrzał na nią i na nas, a następnie zniknął za drzwiami. Eve podbiegła do nas i głośno krzyknęła, że powinnyśmy wejść za kulisy. Poczułam znowu ciarki. Żałowałam, że nie ubrałam się tak seksownie jak dziewczyny. Dobrze zbudowany mężczyzna wyszedł do nas i przekazał, że możemy wejść. Madie trochę protestowała, że ona woli wrócić i przygotować się na poniedziałek, ale nie słuchałyśmy jej. Weszły za drzwi i przeszłyśmy korytarzem do pomieszczenia zwanego garderobą. Na wejściu można było czuć smród pomieszany z papierosami, jointami i seksem. Rozejrzałam się po chłopakach. Siedzieli na kanapach, a skąpo wyglądające dziewczyny opuściły pokój, gdy my weszłyśmy. Tylko jedna została.
- Ochroniarz nie kłamał co do was.- stwierdził wysoki blondyn, który był basistą.- No siadajcie drogie panie, proszę.- wskazał ręką na niechlujną kanapę. Wziął głęboki łyk gorzały i wyciągnął butelkę w stronę Julie. Niepewnie wzięła od niego alkohol i pociągnęła z gwinta.
- Jak się nazywacie? Chcecie podpis na cyckach?- zagadnął kudłaty.
- Jasne!- krzyknęła Eve. Podeszła do niego i siadając mu na kolanach dawała mu się podpisać na piersiach.- Dzięki, Slash. Nie będę się teraz myła przez długi okres.
Złapał ją za jej piersi i delikatnie masował, a jej widocznie to nie przeszkadzało. Skupiłam swoją uwagę na wokaliście, który był bardzo podbuzowany. Pił piwo i palił papierosa chodząc w kółko. Madie niezręcznie siedziała na krańcu kanapy. Drugi gitarzysta wyjął ze swojej kurtki działkę z narkotykami. Przegarnął ręką stolik, by zrobić miejsce i rozsypał na nim towar. Spojrzał na perkusistę i ten zmienił miejsce siedzenia bliżej jego. Zaczęli wciągnąć biały proszek na zmianę. Zagadałam po cichu z Madie, by mi wyjaśniła ich imiona. Wokalista, Axl, wziął krzesło i zaczął nim walić o ziemię. Powoli rozumiałam dlaczego mieli taką reputację.
- Ej,ty!- krzyknął do mnie Duff, basista.- Nie napijesz się?
- Myślę, że mam w sobie odpowiednią ilość alkoholu.- uśmiechnęłam się. Brałam tam udział raczej jako słuchacz. Chłopaki opowiadali o tym, że podpisali niedawno kontrakt, że będą wielcy. Slash próbował mnie utwierdzić w fakcie, że są prawdziwi w tym co robią, a przecież w to nie wątpiłam, bo widziałam to w ich oczach, które były zamglone przez alkohol i narkotyki. Julie wpadła w oko perkusiście i robił do niej słodkie oczy. Nie był nachalny ani arogancki, w przeciwieństwie do pozostałych. Julie przytakiwała mu i się uśmiechała. Ja rozmawiałam z Duffem, a w zasadzie słuchałam jego, jak opowiadał o ich przygodach, gdy mieszkali na ulicy. Eve oddała się Slashowi i zrobiło się niesmacznie. Mój wzrok ciągle przyciągał Axl, który mnie tak intrygował, że nie mogłam na niczym się skupić. Siedział osobno oparty o ścianę i mazał coś na kartce. Jego emocje widocznie opadły po rozwaleniu krzesła. Chciałam przyciągnąć jego uwagę, ale on nie zwracał uwagi na nas.Odczuwałam zmęczenie i chciałam wyrwać się stamtąd. Mój nos drażniły zapachy, a oczy widok Slasha z Eve, którzy nie byli skrępowani widownią. Wstałam i chciałam założyć moją kurtkę, kiedy zorientowałam się, że jej nie mam. Przeanalizowałam wieczór i przypomniało mi się, że wieszałam ją o krzesło. Byłam zła na siebie, bo wiedziałam, że już jej tam nie ma, a wrześniowe noce nie należały do ciepłych.
- Madie, zgubiłam kurtkę. Wracajmy.- powiedziałam smutnym tonem. Czekał mnie zimny powrót.
- Weź moją.- Duff wyciągnął w moją stronę jeansową kurtkę. Jego ręka trzęsła się, jakby nie pił od tygodnia.
- Nie trzeba, dzięki.- odpowiedziałam i ruszyłam do wyjścia. Madie poszła za mną, a Eve i Julie zostały. Nawet ich nie próbowałyśmy wołać. Wyszłyśmy przed klub i cudownie było poczuć świeże powietrze i ciszę. Było chłodno. Tym razem czułam ciarki z powodu chłodu, a nie podniecenia. Na samą myśl jak daleko mam do łóżka robiło mi się zimniej. Westchnęłam i ruszyłyśmy w stronę kampusu.
- Poczekaj!- usłyszałyśmy krzyk. Odruchowo odwróciłam się i zobaczyłam Duffa. Podszedł do nas i ponownie wyciągnął w moją stronę kurtkę.- Weź, zimno jest. Szkoda mi cię.
Popatrzyłam na niego z sympatią. Zrobiło mi się bardzo miło i tym razem wzięłam od niego kurtkę.
- Dziękuję, to miłe. Oddam Ci ją, obiecuję.- ubrałam kurtkę o 4 razy większy rozmiar.
- Powiedz tylko swoje imię, żebym zapamiętał kto mi ma oddać moją kurtkę.
- Joan.
- Może jednak zostaniecie? Zaraz zmieniamy miejsce i pójdziemy gdzieś do miasta. Będzie się działo.- odpalił papierosa i patrzył na mnie z wielką nadzieją.- Podobasz mi się, masz coś takiego w oczach, że zrobiłbym z tobą wiele rzeczy, w których jestem dobry.
Zaśmiałam się i podziękowałam. Obiecałam, że oddam mu kurtkę i innym razem zostanę dłużej. Wzięłam Madie za rękę i poszłyśmy dalej. Blondyn odprowadzał nas wzrokiem, dopóki nie zniknęłyśmy za rogiem. Moja współlokatorka popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Welcome to the jungle, Joan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz